Śruba i kamień
Podobno nieszczęścia chodzą parami. Następnego dnia penetrowaliśmy najdalsze z dotąd odwiedzonych rejonów jeziora. Piękna pogoda i ryby, na które znaleźliśmy sposób uśpiły naszą czujność. Wiedzieliśmy, że ta część jeziora jest szczególnie kamienista. Przy okazji Robert powiedział, że w szwedzkich wierzeniach ludowych bardzo dużą ilość znacznej wielkości głazów tłumaczy się wojną między trollami i gigantami. Miały one rzucać w siebie tymi głazami. Po skończonej zabawie w jednej zatoczce wypłynęliśmy na pełną wodę by tam szukać ciekawego miejsca. Nagle z wody o głębokości 5 m zrobiła się płytka na 20 cm. Jak dopływaliśmy do miejsc z potencjalnymi przeszkodami to jedna osoba (zazwyczaj ja) stawała na dziobie i wypatrywała niebezpieczeństw. Pływając na polskich wodach, gdzie wszystkie mielizny i inne podwodne przeszkody przyozdabiają znaki ostrzegawcze nie trzeba być tak bardzo skupionym. Jednak to jest północ Szwecji. Jak spotkacie jakąś łódkę podczas całego dnia łowienia to już jest sukces. Jeśli ktoś tu pływa, to zna tę wodę i wie czego się spodziewać, takim wodniakom znaki nie są potrzebne. W efekcie zawadziliśmy śrubą o wielki kamień. Silnik był uszkodzony i niezdatny do użycia. Zemściła się na nas kolejna sprawa. Zamiast wziąć właściwy komplet wioseł mieliśmy na stanie tylko niewielkie wiosło do kanoe. Podczas dwóch i pół godziny wiosłowania padło wiele soczystych słów na temat trolli rzucających głazami. Następnego dnia zamontowaliśmy mały silnik elektryczny i wypłynęliśmy już bez Roberta. Trochę się przeziębił i potrzebował przerwy. Jednak 30 lbs mocy uciągu na 4,5-metrową łódkę i dwóch rosłych facetów wraz ze sprzętem to jednak za mało, zwłaszcza jak trzeba w linii prostej pokonywać dwukilometrowe odcinki. Wspomagany wiosłami silnik jakoś dawał radę. Tego dnia postanowiliśmy łowić trochę krócej. Wieczorem załadowaliśmy łódkę i przywieźliśmy ją nad rzeczkę.