Dzień drugi – 8 sierpnia
PALIE Z ESKIFJORDUR
Rano ustawiamy się na dolne miejscówki, głębsze i wolniejsze. Tylko Piotr i Bjorgvin jadą w górę, muchówkami mogą łowić na płytszej wodzie. Jak się okazuje mucha wygrywa – Piotr szybko łowi trzy palie pomiędzy 38 a 47 cm, później doławia czwartą. Zostawiam kolegów w dole rzeki i maszeruję dwa kilometry pod wodospad, który widziałem wczoraj z samochodu. Po kilkunastu minutach na spokojnej wodzie poniżej kaskady pojawia się ładna palia, na oko „50”. Udaje mi się zrobić jej zdjęcie, ale w końcu jakiś mój ruch płoszy ją, ryba przemieszcza się w górę, na najgłębsze miejsce. Sięgam po niedużą, ale dość ciężką wahadłówkę. Kilka rzutów i nagle palia pojawia się ponownie, odprowadza błystkę. Teraz obrotówka, jest uderzenie, ale lekkie, widzę błysk ryby i nic z tego nie wynika. Znów wahadło, wreszcie dobre branie, minutowa walka, niestety bez skoków i mam ją w podbieraku ! 51 centymetrów, nieźle jak na pierwszego arctic char’a w życiu. Ryba jest zupełnie srebrna, w białe plamki, czyli w rzece jest bardzo krótko. Mięsko na pewno byłoby smaczne, ale postanawiam wypuścić pokonanego przeciwnika.
kliknij w miniaturkę, aby powiększyć zdjęcie i przeczytać jego opis
Wkrótce dzwoni Arek, proponuje zjazd na kawę. Wszyscy mamy ryby, Zbyszek też zaliczył jedną sztukę. Turę popołudniową znów zaczynam w dole. Na obrotówkę mam potężne uderzenie, ale ryba nie zapina się, szkoda. Po chwili Arek coś holuje, to czterdziestocentymetrowa palia, pomarańczowy brzuch, ciemna, kontrastowa góra – to już kilkutygodniowy mieszkaniec rzeki. Znowu najlepszy jest Piotr i jego muchy – ma 3 arctic char’y, wśród nich jest jedna bardzo ładna sztuka, 49 centymetrów. Postanawiam wrócić pod swój wodospad. Widzę tam dwie ryby przy dnie, to łososie! Nie są duże, tak pod 60 centymetrów. Do tego nie interesują się żadną z moich przynęt. Odpuszczam i przedzieram się chyba kilometr nierównym brzegiem rzeki do innej kaskady, którą opisał mi Arek. Wreszcie tam docieram, to chyba najpiękniejsza miejscówka jaką widziałem!
Woda huczy, ale tuż obok spokojna głębia. W kryształowej wodzie widzę chyba z dziesięc ryb! Co prawda największą oceniam na „czterdziestakaparątaka”, a kilka to maleństwa po 20 cm, ale warto powalczyć. Kilka rzutów czerwono-pomarańczową obrotówką i jest branie! Niestety, to jeden z maluchów. Pozostałę ryby najwyraźniej spłoszyły się tym zamieszaniem i zobojętniały na wszelkie moje zabiegi. Na tym koniec, wracam do samochodu. Arek i Zbyszek zadowoleni, każdy z nich złowił swoją druga rybę, obie sztuki o pięknym ubarwieniu.