Nie każdy ma szczęście mieszkać z ukochaną, która nie tylko akceptuje nasze hobby, ale także sama je podziela. Ja jestem właśnie w takiej komfortowej sytuacji i uważam się za szczęściarza. Oczywiście ma to swoje dobre i złe strony, jednak ogólny bilans wychodzi na plus.
Ten dzień był podobny do wielu innych. Typowy wiosenny dzień w Szwecji. W jednej sekundzie świeci słońce, a za moment pada deszcz i wieje porywisty wiatr – normalka. Może nie jest to wymarzona pogoda na spacer z ukochaną, ale na łowienie troci – idealna!!
Zaczęliśmy z Natalią łowienie na zachodnim brzegu wyspy Olandia.
Dla mnie dzień zaczął się doskonale. Niemal natychmiast mam kontakt z przyzwoitą trocią. Po krótkim, energicznym holu ląduję rybę na brzegu. Moja ukochana robi mi kilka zdjęć i zwracamy rybie wolność. W oczach Natalii widzę nutkę zazdrości, jednak szczerze mi gratuluje. Łowimy dalej. Nim minęło 20 minut, na mojej wędce melduje się druga ryba. Staram się nie okazywać radości, żeby nie drażnić mojej ukochanej, jednak ona sama proponuje mi zrobienie zdjęć. Zgadzam się bez wahania i robimy krótką sesję. Mimo tego widzę że zazdrość jest jeszcze większa i chyba przestaje się to podobać Natalii. Cholera, jak tak dalej pójdzie to będę miał ciche dni – pomyślałem. Może za moment i jej dopisze szczęście.
Proponuję żebyśmy zamienili się miejscami, może trocie zgrupowały się bliżej mnie ? Odchodzę kilkadziesiąt metrów i rzucam od niechcenia przed siebie. Kiedy błystka jest w połowie drogi do mnie następuje agresywne branie. Szybko patrzę w kierunku mojej kompanki, chyba nic nie zauważyła. Holuję rybę w trzymając wędkę blisko powierzchni wody żeby nie skakała. Troć chyba zlitowała się nade mną i spada po kilku metrach. Dobra, czas zmienić łowisko. Proponuję zmienić miejsce na wschodnią stronę Olandii. To brzeg nawietrzny, moim zdaniem najlepszy do łowienia troci.
Warunki są tu bardzo trudne, jednak dla troci to doskonałe żerowisko. Na odległość rzutu mamy wszędzie kępki wodorostów i każde zaczepienie o nie to stracona szansa na rybę. Trzeba łowić bardzo precyzyjnie i często w ekspresowym tempie „wyrywać” przynętę z wody przed zaczepami. Zastanawiam się, czy Natalia da radę łowić tak precyzyjnie. W tym momencie widzę, jak jej przynęta ląduje idealnie w wolnym od glonów, niewielkim poletku. Idealnie trafiła, może teraz... - nie zdążyłem dokończyć myśli, kiedy 30 metrów od nas wielka ryba wyskakuje ponad metr w górę.
"Widziałaś to ?!" - krzyczę i odwracam się w kierunku Natalii. Jej wygięte wędzisko i przerażona twarz mówi wszytko. Siedzi !!! Biegnę w jej kierunku, jednak moja pomoc okazuje się zbędna. Natalia szybko odkręca hamulec kołowrotka i pięknie kontroluje walczącą rybę. Czuję dumę i radość zarazem. Zeby tylko nie spadła. Walka z trocią trwa już z 10 minut, jednak ryb jest już bardzo blisko nas. Proponuję Natalii podebranie ryby jednak otrzymuję „delikatną” odmowę. Pozostaje mi tylko sięgnąć po aparat. Robię jedno zdjęcie i ryba jest już na kamieniach. Udało się. Teraz moja druga połówka krzyczy jak opętana. Moje dwie trocie wyglądają przy tej bardzo marnie. Rzucam się jej na szyję. Czuję się jakbym to ja ją złowił. Ważymy troć, pomiar wskazuje 4,60 kg ! Piękna troć i największa ryba złowiona przez Natalię.
Najważniejsze jednak, że zazdrość Natalii zamieniła się w euforię. Już wiem, że moja ukochana nie pozwoli mi więcej na samotny wypad na trocie. Trudno jakoś to przeboleję. Życzę i Wam podobnych wrażeń.
Johan Bjelkendal