Kiedyś. Dzisiaj. Jutro. W tych magicznych słowach-definicjach można zawrzeć niewyobrażalnie dużą porcję wiedzy. Dotyczy to również wędkarstwa. Dotyczy to również bolenia.
Kondensując do wielkości pigułki tę olbrzymią porcję wiedzy mogę napisać: Kiedyś bolenie łowiło się w taki sposób, Dzisiaj – w taki, jutro – będzie można w taki oto. W pewnym sensie nie ma tutaj niczego nienaturalnego, ale tylko pozornie. Jest delikatne zgrzytnięcie.
Kiedyś łowiliśmy bolenie w najróżniejszy sposób, czyli przynętą jaką kto posiadał, prowadząc ją w sposób możliwy z użyciem posiadanej wędki. Więc łowiło się bardzo wolno, wolno, szybciej, bardzo szybko i techniką naprzemiennej prędkości (prowadzenia przynęty), co bardziej przypominało improwizację poprzez akceptowanie specyfiki łowiska lub chęć wypróbowania, niż zaplanowaną, opracowaną technikę czy nawet taktykę. Bolenie brały także na wobler, który bez misji dyndał w nurcie, podczas gdy wędkarz coś majstrował przy ciągle szwankującym kołowrotku. Doświadczyłem tego i dobrze pamiętam ten przykład. Pamiętam również i to; idąc na Wisłę, bez spinki w ostatniej chwili przed wyjściem decydowałem się na dany gatunek ryby, o ile oczywiście pozwalała mi na to posiadana wędka (posiadanie woderów lub gumowców), a trzeba wiedzieć, że kiedyś posiadało się jedną znośnie dobrą wędkę i kilka sztuk tak znacznie gorszego sortu, że raczej się unikało ich użycia (dzisiaj jest zupełnie inaczej – posiadamy po kilka dobrych spinningów, w ubiegłym roku naliczyłem swoich spinningów w ilości 45 sztuk, a niektórzy wędkarze dysponują nawet kilkunastoma). Nierzadko mając jeden typ woblerów w pudełku wahałem się, czy wybrać odcinek boleniowy, czy też kleniowy. W końcu przeważał wybór determinowany moją chęcią odwiedzenia rzeki na odcinku o danej specyfice, a nie spotkania z konkretnym gatunkiem ryby. Nie było ciśnienia na ryby, ponieważ było ich pod dostatkiem w rzece. Miałem ochotę na włóczenie się po wyspach i mieliźnie piaszczystej, miałem ochotę na łowienie w ujściu dopływu, miałem ochotę na wędrowanie opaską lub skakanie po ostrogach, miałem ochotę na obławianie burty i palenie ogniska – tam właśnie jechałem. Liczyła się przygoda na łonie przyrody, spotkanie z rzeką, brodzenie, podchody, poznawanie nowych odcinków, co przez długie lata było wyzwaniem logistycznym. I w takich oto okolicznościach bolenie łowiło się tym, co ktoś zawiesił na końcu wędki. Jako że lubiłem (i nadal to lubię) łowić klenie, najczęściej i najchętniej wyposażałem się w mniejsze przynęty, wpierw były to obrotówki i strugane woblery kolegów, później gumki i kupne woblery. I tymi właśnie „kleniowymi” (tak dzisiaj można to ująć) przynętami w wybranej przez siebie chwili łowiłem klenie lub bolenie. Bywało i tak, że gdy w strefie brzegowej przestawały brać klenie, to na ich miejsce wpływały bolenie i spektakl trwał - brały na tę samą przynętę, co przed chwilą klenie. Mówiąc krótko, nigdy nie martwiłem się o wynik łowienia tylko z powodu posiadania „kleniowej”, a nie „boleniowej” przynęty. W rzece miałem mnóstwo miejsc do obłowienia wolnopłynącą (czyt. normalną, woblerową akcją), a szybko prowadzoną przynętą zoptymalizowaną na tzw. szybkiego bolenia zainteresowałem się z powodu chęci łowienia znacznie oddalonych boleni oraz tych buszujących w nurcie. Tu rzeczywiście przydawała się szybka przynęta i szybko prowadzona. Jednak jej „szybkość” nie wynikała tylko z potrzeby zaspokojenia oczekiwań bolenia. Mnóstwo boleni łowiło się w szybkim nurcie na wolno prowadzoną wahadłówkę (lub dwie łączone).
Mając na uwadze ten bagaż doświadczeń, dzisiaj odczuwam mieszane uczucia obserwując próby zaszufladkowania bolenia w grupie ryb łowionych tylko tzw. szybką przynętą, a na dodatek w strefie powierzchniowej i co najwyżej w toni. Taki proces szufladkowania może odbywać się poprzez stanowcze zaklasyfikowanie lub napór określonych przynęt na rynek detaliczny. Ten drugi wariant właśnie teraz obserwuję, czyli na przestrzeni ostatnich lat. Ekspansja tzw. powierzchniowych i szybkich woblerów stricte boleniowych, ograniczających swoją skuteczność tylko do strefy powierzchniowej i podpowierzchniowej zbliżonej do płytkiej toni, w znacznym stopniu zubażają piękno boleniowych łowów. Młody wędkarz, pobierający nauki na YouTube nabiera przekonania, że aby złowić bolenia musi nabyć tylko ten jeden typ woblera. A przecież to nie jest prawda, ponieważ bolenia można złowić w różnych strefach rzeki na różnorodne woblery. Ta różnorodność jest piękna i ubogaca wędkarstwo, sprawia, że nasza przygoda nabiera kilka wymiarów uszczęśliwiając nas. Więc dobrowolnie nie rezygnujmy z tego bogactwa wrażeń, poznawajmy rzekę w każdym wymiarze, w różnych zakątkach. Bolenie możemy łowić na woblery: Minnow, Executor, Hornet, Wave, Lil`Bug, Bullhead, Sparky Shad. Różnorodność woblerów i tym samym ciekawe sposoby łowienia boleni uatrakcyjniają spinningowanie. Oczywiście, w każdej chwili możemy sięgnąć po boleniowego Thrilla, gdyż i ten wobler posiada pewne „umiejętności” do wykorzystania w określonej sytuacji. Nie zapominajmy jednak, że bolenie grasują po rzece jak długa i szeroka, więc skorzystajmy z tego dobrodziejstwa.
Waldemar Ptak